Zachciało mi się jesieni. Takiej złotej. W sadzie. Zbierania jabłek, gruszek i śliwek. Zachciało mi się zachodzącego słońca i jego promieni między resztkami kolorowych liści. A tu zima w pełni! Ba! Ja nawet nie mam sadu!
Zostało mi brodzenie na placu targowym. Wybrałam po kilkanaście jabłek i gruszek, kupiłam słoik miodu lipowego i kilka paczek różnych orzechów.
Bartek dostał zadanie wyłuskania solonych pistacji ze skorupek, wymieszania ich z całymi migdałami i orzechami nerkowca. Zrobiło się tego pół miski i trudno było zgnieść je na miazgę, ale mój silny syn podołał. A jakże! Do orzechów dodał cynamon i pół słoika miodu. Mmmmm pycha...
Ja zajęłam się gruszkami. Obieraniem i wydrążeniem gniazd nasiennych w ich połówkach. W tym czasie, gdy piekarnik grzał się do 180°C, nakładałam masę orzechową do gruszkowych łódek ułożonych na blasze wyścielonej papierem do pieczenia.
Nie mogliśmy się doczekać, kiedy będzie można skosztować tych delicji. Gruszki siedziały w piekarniku pół godziny, później stygły kwadrans, a następnie zniknęły... W naszych brzuchach. No nie wszystkie, kilka łódek zostało do dnia następnego, ale już wieczorem zabraliśmy się za jabłka. Przygotowaliśmy je tak samo jak gruszki i też były smaczne, jednak gruchom nie dorównały w pyszności. Następnym razem wymyślę dla nich alternatywę, aby również stały się delicjami na swój własny sposób.
Zróbcie w domu, niewiele zachodu trzeba, a naprawdę smakują wyśmienicie. Można podawać z jogurtem naturalnym, ale bez niego także smakują wybornie. W sam raz do popołudniowej kawy. Smacznego :)