Myśl przewodnia ;)

Myśl przewodnia ;)

środa, 22 kwietnia 2015

Awokado. Małe a cieszy ;) Plus filmowa niespodzianka...

     Najbardziej wkurza mnie, że czegoś nie można zjeść. Albo kogoś. Chociaż... Czasem da się ugryźć. Kogoś ;) Takie jakieś skojarzenie erotyczne. Dla mnie nawet bardzo erotyczne ;)
     Wczoraj był dzień kulminacyjny. Sterta ciuchów wyjęta z szaf, komód i pudełek. Nic. Trykotowe koszulki tylko. Wiecie ile mam sukienek? Skąd! Ile spodni? Dżinsów? Spódniczek? No skąd niby. Ja wiem. I co z tego. Nic nie nadaje się na dupę. Pożyczyłam dżinsy od syna. Na szczęście syna mam dużego. Większego ode mnie. Sporo. Ponad metr osiemdziesiąt. Dziewięćdziesiąt kilo. Trenuje lekkoatletykę. Pchnięcie kulą. Dobrze się przy nim czuję. Ma mnie kto bronić, bo zadziora ze mnie ;) Czternastolatek. Jeszcze urośnie.
Po zastanowieniu się co zjeść na śniadanie, wybrałam coś lekkiego. Jednak z dużą ilością energii.


Awokado. Uwielbiam awokado.
Dobre awokado musi być miękkie. Jak masło w południowym słońcu, powinno rozpływać się od samego nań patrzenia. Od ciepła naszego wzroku i dotyku palców. Kiedy obierasz awokado, to nie nożem. Skórka powinna odchodzić sama.
Kiedyś, w Aleksandrowskim Presto zamówiłam sałatkę z awokado. Kamień. Niedojrzała grucha bez smaku. Cienkie, twarde plastry przypominały raczej kawałki zielonej Antonówki z połowy lipca, którymi rzucaliśmy się bawiąc w cholera wie co w latach osiemdziesiątych. Na ugorze. U babci. A krótko, sałatka nie nadawała się do jedzenia. Do rzucania w szefa kuchni raczej. Wyrosłam z tego. Chociaż nie wiem. Może następnym sprawdzę. Do rzeczy.
Tak powinno wyglądać awokado podczas obierania jak na załączonym obrazku. Mięciutkie jak kaczuszka ;)

Awokado napełnione musztardą, twarogiem i warzywem jakie masz pod ręką ;)

Tak właśnie nazwałam ową przekąskę. Dla mnie było to śniadanie, jednak normalnie musiałabym zjeść ich minimum trzy. Całe. Nie połowy. Zjadłam jedno. Pogłaskałam się po głowie. Brzuch nie był zadowolony z tak małej ilości. Domagał się więcej.

Przekrojone i obrane awokado szczerze skropiłam cytryną. Na dno po pestce wlałam trochę kremowego octu balsamicznego i włożyłam po solidnej łyżeczce mojej musztardy Dijon. Rozumiecie. Sam kwas. Ale o to chodzi. Twaróg rozrobiłam z małą ilością mleka. Bez przypraw. Nie są potrzebne. Na wierzch powtykałam pokrojone w plasterki rzodkiewki i pachnącego wiosną ogóra. Nie mogło zabraknąć rukoli. Dopiero teraz sól i pieprz z młynka. Nic więcej nie potrzeba. Można jeść nożem i widelcem. Jednak ja użyłam noża tylko po to, żeby pokazać jak wygląda przekrój tegoż dzieła.

Niespecjalnie jakoś widać. Nie bardzo jest też na co patrzeć. Lepiej zjeść. Zwyczajnie. Wziąć do ręki taką łódkę i wpałaszować powoli delektując się smakiem. A właściwie smakami. Jeśli ktoś ma kubki smakowe nie spalone przez chińskie sosy "ośtry ci siodko kłaśny", to z pewnością będzie pod wrażeniem. Te mieszanka smaków świetnie łączy się w ustach. Powoli pieszcząc podniebienie. Myślę, że rzodkiewka jest konieczna. Ogórek ją pięknie łagodzi. Tak. Innych warzyw w tej kompozycji nie widzę. Te są idealne. Każde inne zmienią zupełnie grę smaków. Nie mówię, żeby nie wypróbować czegoś innego. Jak najbardziej! Jednak to połączenie jest godne uwagi. Na dzień dzisiejszy idealne. Owszem, mam jeszcze wiele innych przygód z awokado. Ten owoc pojawi się tutaj nie raz. Smacznego ;) Ale to jeszcze nie wszystko na dziś... 


Poza powyższym przepisem, mam małą niespodziankę ;)

Otóż wczoraj robiliśmy z Bartkiem kolację. Kanapki z brie i rybą oraz mozzarellę z pomidorem. A oto zapis tegoż zdarzenia. Będzie takich filmów więcej. Niedługo zobaczycie efekty :)


Co Wy na to? Podoba się?


niedziela, 19 kwietnia 2015

Moja autobiografia będzie książką... kucharską! ;)


  Na powitanie z instrukcją obsługi bloga... :)

   Niektórzy mają tak, że w stresie nie jedzą. Chudną podczas depresji. Ja mam odwrotnie. Kiedy myślę, że trzeba zacząć myśleć pozytywnie, odruchowo otwieram lodówkę i omiatam wzrokiem wierzch kuchenki mikrofalowej w poszukiwaniu narzędzia, które sprawia, że przyjemności jedzenia nie będą zakłócać żadne wyrzuty. Korkociąg. Wino! Wino nie jest zbyt częstym składnikiem moich potraw. Szkoda wina. Stosuję winny ocet.

   Zagadka rozwiązana. Dlaczego mój rozmiar z 38 skoczył do 42 tudzież 44... Ale żebym z tego powodu miała depresję? Bynajmniej! Lubię siebie. Mam inne zagwostki, które spędzają mi sen z powiek. Pomaga jedzenie.

   Gotowanie.
   Lubię się odprężyć w kuchni. Nie lubię potem tej kuchni sprzątać, ale czy to ważne? Gotowanie odpręża. Wymyślam nowe przepisy, ale... Nie spodziewajcie się, że znajdziecie tutaj dokładną instrukcję jak, co i kiedy zrobić. Co to, to nie. Osobiście w przygotowywaniu potraw nie kieruję się daną ilością, że weź szklankę tego, łyżkę tamtego, a to odważ, tamto zmierz. Zawracanie głowy. Znam składniki, to robię po swojemu. Nie zawsze wychodzi, jak to w życiu. Jednak może wyjdzie coś innego? ;) Najważniejsze, że wiem czego chcę, znam swoje słabości, mocne strony. Chcesz, to gotuj ze mną. Nie chcesz, nie musisz. Jeśli jednak zdecydujesz się na eksperymenty, to podziel się tym co wyszło. Czy było smaczne? Czy wywalone do kibla i spłukane dwa razy? Ktoś jadł z Tobą? Jakie wrażenia? 

   Wyjaśniam od razu, że gotowanie, to nie mój jedyny konik i nie robię tego codziennie. Raz w tygodniu. Może dwa. Góra trzy. Ani cyfry więcej. Częściej przyrządzam. Szybkie przekąski. Zazwyczaj wyszukane. Z otchłani lodówki. Jakiś ogórek z majonezem. Ziemniak z dżemem. Mówią, że to kuchnia fusion, łączenie smaków, takie sraty pierdaty, a to zwyczajne "co się nawinie." Za to lubię jak jedzenie zachęca wyglądem. Nie musi być ozdobione jakimiś wyrafinowanymi kształtami, ale musi zrobić dobre wrażenie, zanim zacznę jeść. A jak to u Was? Bo u mnie zwyczajny schabowy też przejdzie. Z bigosem. I ziemniakami. Najlepiej puree.

   Czasem jem zdrowo. Czasem zupełnie odwrotnie. Jem co chcę. I jak chcę. Zobaczcie sami. ;)




Zupa zdrowa i pożywna, wymyślona dzisiaj w Tesco ;)





   Zimno dziś było, chociaż słonecznie. W domu najlepiej pod kołdrą. Nie chciało mi się napalić w piecu. Bartka zawiozłam na trening i pomyślałam, że zjadłby coś pożywnego jak wróci. Ja też chętnie bym się rozgrzała. Na alkohol o trzynastej za wcześnie. Nawet w niedzielę. Nawet dla mnie.

   Wpadłam do Tesco. Szybkie zakupy i pomysł na zupę.

   Bulion warzywny.

   Marchew i pietruszka pokrojone w plastry. Marchew z pietruszką w proporcji 3:1, ale jak kto lubi. Kawałek selera i jeden duży burak w kostkę. Cebula. Też w kostkę. Kilka pieczarek. Nie obieram, za dużo zachodu. Kroję w plastry i wrzucam do warzyw.

   Tajemnica pewnych potraw polega na tym, żeby nie za szybko dorzucać mięso i przyprawy.

   Dopiero do zagotowanych warzyw wrzuciłam mięso. Dziś był to filet z indyka. Spora ilość pokrojona w kostkę. Przykryć i poczekać na długość papierosa. Nie jest ważne czy ktoś pali jak w szkolnej ubikacji. Szybko. Czy delektuje się każdym wdechem substancji smolistych. Nie wiem też czy bez papierosa zupa wyjdzie dobra. W każdym razie, po powrocie z dymka mogłam wsypać sól. Dużo. Do smaku. Trzeba próbować. Pieprz. Tylko świeżo mielony!

   Nie masz młynka? Nie szkodzi. Wystarczy, że masz pieprz ziarnisty. Jak nie masz, to leć do sąsiadki. Najlepiej takiej, co czujesz jak gotuje rosół co niedzielę. Ona ma pieprz w ziarnach. Z całą pewnością.

   Zanim pobiegniesz po pieprz, dosyp do wywaru curry, albo zwykłej przyprawy do kurczaka. Większość osób ma coś podobnego w domu. Nie masz? Poczaruj. Może być kostka rosołowa. Albo dwie.

   A co z tym pieprzem?

   Weź kilka ziaren i połóż na desce. Szerokim nożem zgnieć je na miazgę. Nie musi być dokładnie. Zeskrob tymże nożem z deski wprost do zupy. Czujesz zapach pieprzu? Powąchaj. Na zdrowie! Kręci się w nosie ;)

   Teraz soczewica. Może być z puszki. Ale możesz też wrzucić suchą. Ja dziś użyłam tej z puszki. Suchą chyba wrzuciłabym wcześniej. Razem z warzywami. Ale pewna nie jestem.

   Niech się pogotuje. Można wywiesić pranie. Cały bęben. Sześć kilo.

   Zioła jakieś. Nie za dużo, żeby nie popsuć smaku. Dodałam trochę oregano. Cukier. Jeszcze mniej niż oregano. Lunęłam w to z lekka sosem sojowym. Ciemnym. Trzymałam kciukiem, żeby nie było. Zostało tylko skropione.

   Najważniejsze jest próbowanie. Jeśli coś jest nie tak, to dodajesz. Po trochu. Ociupince.

   Ocet! Król moich dań. Zimnych i gorących. Oprócz imbiru, który stosuję zimą, to ocet jest królem całego roku.

   Niektórzy myślą, że ocet dodaje się tylko do sałatek. Otóż nic bardziej mylnego. Ocet wydobywa również smak ciepłych potraw. Octu do tej zupy nie żałujemy. Nie przesadzamy oczywiście. Wydaje mi się, że na jakieś trzy litry zupy około dwie łyżki wystarczą. Nie wiem ile zupy ugotowałam, ale pięciolitrowy garnek nie był pełen, więc myślę, że trzy litry jakoś.


   Potrawa nie jest sprofanowana żadnymi zasmażkami, zaklepkami czy cholera wie czym. Czysty bulion pięknie wygląda w misce, a warzywa i mięso widać przezeń idealnie. Udekorowany niewielką ilością śmietany i większą ilością octu balsamicznego w kremie. I rukolą! Moim ulubionym chwastem do jedzenia. Rukola pasuje do wszystkiego. Nawet do sernika!



   Pozostaje mi życzyć smacznego ;) I czekać na pierwsze reakcje po powyższym tekście. Pierwszym na tym blogu. Początek już za mną ;)