Myśl przewodnia ;)

Myśl przewodnia ;)

niedziela, 19 kwietnia 2015

Moja autobiografia będzie książką... kucharską! ;)


  Na powitanie z instrukcją obsługi bloga... :)

   Niektórzy mają tak, że w stresie nie jedzą. Chudną podczas depresji. Ja mam odwrotnie. Kiedy myślę, że trzeba zacząć myśleć pozytywnie, odruchowo otwieram lodówkę i omiatam wzrokiem wierzch kuchenki mikrofalowej w poszukiwaniu narzędzia, które sprawia, że przyjemności jedzenia nie będą zakłócać żadne wyrzuty. Korkociąg. Wino! Wino nie jest zbyt częstym składnikiem moich potraw. Szkoda wina. Stosuję winny ocet.

   Zagadka rozwiązana. Dlaczego mój rozmiar z 38 skoczył do 42 tudzież 44... Ale żebym z tego powodu miała depresję? Bynajmniej! Lubię siebie. Mam inne zagwostki, które spędzają mi sen z powiek. Pomaga jedzenie.

   Gotowanie.
   Lubię się odprężyć w kuchni. Nie lubię potem tej kuchni sprzątać, ale czy to ważne? Gotowanie odpręża. Wymyślam nowe przepisy, ale... Nie spodziewajcie się, że znajdziecie tutaj dokładną instrukcję jak, co i kiedy zrobić. Co to, to nie. Osobiście w przygotowywaniu potraw nie kieruję się daną ilością, że weź szklankę tego, łyżkę tamtego, a to odważ, tamto zmierz. Zawracanie głowy. Znam składniki, to robię po swojemu. Nie zawsze wychodzi, jak to w życiu. Jednak może wyjdzie coś innego? ;) Najważniejsze, że wiem czego chcę, znam swoje słabości, mocne strony. Chcesz, to gotuj ze mną. Nie chcesz, nie musisz. Jeśli jednak zdecydujesz się na eksperymenty, to podziel się tym co wyszło. Czy było smaczne? Czy wywalone do kibla i spłukane dwa razy? Ktoś jadł z Tobą? Jakie wrażenia? 

   Wyjaśniam od razu, że gotowanie, to nie mój jedyny konik i nie robię tego codziennie. Raz w tygodniu. Może dwa. Góra trzy. Ani cyfry więcej. Częściej przyrządzam. Szybkie przekąski. Zazwyczaj wyszukane. Z otchłani lodówki. Jakiś ogórek z majonezem. Ziemniak z dżemem. Mówią, że to kuchnia fusion, łączenie smaków, takie sraty pierdaty, a to zwyczajne "co się nawinie." Za to lubię jak jedzenie zachęca wyglądem. Nie musi być ozdobione jakimiś wyrafinowanymi kształtami, ale musi zrobić dobre wrażenie, zanim zacznę jeść. A jak to u Was? Bo u mnie zwyczajny schabowy też przejdzie. Z bigosem. I ziemniakami. Najlepiej puree.

   Czasem jem zdrowo. Czasem zupełnie odwrotnie. Jem co chcę. I jak chcę. Zobaczcie sami. ;)




Zupa zdrowa i pożywna, wymyślona dzisiaj w Tesco ;)





   Zimno dziś było, chociaż słonecznie. W domu najlepiej pod kołdrą. Nie chciało mi się napalić w piecu. Bartka zawiozłam na trening i pomyślałam, że zjadłby coś pożywnego jak wróci. Ja też chętnie bym się rozgrzała. Na alkohol o trzynastej za wcześnie. Nawet w niedzielę. Nawet dla mnie.

   Wpadłam do Tesco. Szybkie zakupy i pomysł na zupę.

   Bulion warzywny.

   Marchew i pietruszka pokrojone w plastry. Marchew z pietruszką w proporcji 3:1, ale jak kto lubi. Kawałek selera i jeden duży burak w kostkę. Cebula. Też w kostkę. Kilka pieczarek. Nie obieram, za dużo zachodu. Kroję w plastry i wrzucam do warzyw.

   Tajemnica pewnych potraw polega na tym, żeby nie za szybko dorzucać mięso i przyprawy.

   Dopiero do zagotowanych warzyw wrzuciłam mięso. Dziś był to filet z indyka. Spora ilość pokrojona w kostkę. Przykryć i poczekać na długość papierosa. Nie jest ważne czy ktoś pali jak w szkolnej ubikacji. Szybko. Czy delektuje się każdym wdechem substancji smolistych. Nie wiem też czy bez papierosa zupa wyjdzie dobra. W każdym razie, po powrocie z dymka mogłam wsypać sól. Dużo. Do smaku. Trzeba próbować. Pieprz. Tylko świeżo mielony!

   Nie masz młynka? Nie szkodzi. Wystarczy, że masz pieprz ziarnisty. Jak nie masz, to leć do sąsiadki. Najlepiej takiej, co czujesz jak gotuje rosół co niedzielę. Ona ma pieprz w ziarnach. Z całą pewnością.

   Zanim pobiegniesz po pieprz, dosyp do wywaru curry, albo zwykłej przyprawy do kurczaka. Większość osób ma coś podobnego w domu. Nie masz? Poczaruj. Może być kostka rosołowa. Albo dwie.

   A co z tym pieprzem?

   Weź kilka ziaren i połóż na desce. Szerokim nożem zgnieć je na miazgę. Nie musi być dokładnie. Zeskrob tymże nożem z deski wprost do zupy. Czujesz zapach pieprzu? Powąchaj. Na zdrowie! Kręci się w nosie ;)

   Teraz soczewica. Może być z puszki. Ale możesz też wrzucić suchą. Ja dziś użyłam tej z puszki. Suchą chyba wrzuciłabym wcześniej. Razem z warzywami. Ale pewna nie jestem.

   Niech się pogotuje. Można wywiesić pranie. Cały bęben. Sześć kilo.

   Zioła jakieś. Nie za dużo, żeby nie popsuć smaku. Dodałam trochę oregano. Cukier. Jeszcze mniej niż oregano. Lunęłam w to z lekka sosem sojowym. Ciemnym. Trzymałam kciukiem, żeby nie było. Zostało tylko skropione.

   Najważniejsze jest próbowanie. Jeśli coś jest nie tak, to dodajesz. Po trochu. Ociupince.

   Ocet! Król moich dań. Zimnych i gorących. Oprócz imbiru, który stosuję zimą, to ocet jest królem całego roku.

   Niektórzy myślą, że ocet dodaje się tylko do sałatek. Otóż nic bardziej mylnego. Ocet wydobywa również smak ciepłych potraw. Octu do tej zupy nie żałujemy. Nie przesadzamy oczywiście. Wydaje mi się, że na jakieś trzy litry zupy około dwie łyżki wystarczą. Nie wiem ile zupy ugotowałam, ale pięciolitrowy garnek nie był pełen, więc myślę, że trzy litry jakoś.


   Potrawa nie jest sprofanowana żadnymi zasmażkami, zaklepkami czy cholera wie czym. Czysty bulion pięknie wygląda w misce, a warzywa i mięso widać przezeń idealnie. Udekorowany niewielką ilością śmietany i większą ilością octu balsamicznego w kremie. I rukolą! Moim ulubionym chwastem do jedzenia. Rukola pasuje do wszystkiego. Nawet do sernika!



   Pozostaje mi życzyć smacznego ;) I czekać na pierwsze reakcje po powyższym tekście. Pierwszym na tym blogu. Początek już za mną ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz