Myśl przewodnia ;)

Myśl przewodnia ;)

środa, 13 maja 2015

Jak bum cyk cykoria!

   
     Nie lubię mieć w domu zbyt dużo jedzenia. Z wiadomych powodów. Zeżarłabym wszystko. Co jakiś czas jadam coś lekkiego. Dietetycznego. Jednak nie za często. Bez mięsa, oliwy czy choćby ziemniaków i chleba nie umiem przetrwać. Zwyczajna, starodawna Polka ze mnie. Bigos, to rzecz święta. Nawet dla mnie. Ateistki z krwi i kości. Bigos ozdobny w mięcho, tłuszcz i dodatki grzybowe, śliwkowe tudzież inne niezastąpione. Wiem, że mój bigos jest wspaniały. Do schabowego. Do sadzonego jajka. Do pyrów gniecionych. Do wódki. Piwa. Nawet do zakąski ;)

Zauważam, że to jest jednak rodzinne. Moja mama. Przychodzi do mnie w niedzielny wieczór.

- Co robisz? - pyta od progu zdejmując buty. Jeszcze nie nauczyła się, że u mnie w domu butów się nie ściąga. Na górę nikogo nie zapraszam. Na dole, hulaj dusza.

- Odpoczywam - odpowiadam zgodnie z prawdą. W niedzielę zazwyczaj mało się udzielam. Nabieram sił przed nowym tygodniem. Wbrew utartym przekonaniom, lubię poniedziałki. Serio. Poniedziałki są inspirujące. Zazwyczaj popołudniami. Lubię zaczynać pracę nad czymkolwiek w poniedziałkowe popołudnie. Rano odsypiam łykendowe trudy. Zazwyczaj uczelnię, a częściej wyskoki w bok od sprzedażowej i kontaktowej nadmiernie osobowości.

- A bo ja taka chora jestem - zaczyna rodzona matka swą opowieść. A jej opowieści o tym co jej dolega nie mają czasem końca. Przyzwyczaiłam się ignorować te historie. Wyczulam ucho tylko na coś poważnego. Tamtego wieczora było zwyczajne opowiadanie. Litość, to zbrodnia. Wiem od wieków. A właściwie od wychowywania się na Limance. Tej łódzkiej. Bałuckiej. Czyli w moim przypadku od zawsze.

- Herbaty chcesz? - zaproponowałam uprzejmie, chociaż sama miałam ochotę na jakiś napój. Wódki nie mogłam, bo po Bartka musiałam jechać około dwudziestej pierwszej. Trenuje pchnięcie kulą i rzut dyskiem.

- Niech będzie - zgodziła się ochoczo mamutka - a jaką? - zapytała jakby nie wiedziała, że to nic nie zmieni.

- Taką, jaką mam - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ale lekko poirytowana, że wciąż o to pyta. Zna mnie już prawie tak długo jak ten radziecki traktor, co nim uczyłam się jeździć.

Poszukałam w szafkach. Nic do tej herbaty. Sama bym coś zjadła. Zero. Kupiłam poprzedniego dnia kilka warzyw. Na przekąskę. Nic z nich nie zrobiłam. Zwyczajnie wrzuciłam do lodówki na pastwę losu.

Mamuśka opowiadała o swoich dolegliwościach, a ja, udając słuchaczkę, waliłam nożem w deskę pogwizdując.

Podałam przekąskę na kuchenny, wąski i znienawidzony przeze mnie stół. Do wieczornej herbaty pasowało nawet ;)


Cykoria! Jak bum cyk cykoria!

Za dużo roboty nie ma. Ostry nóż i kilka warzyw. U mnie z tym ostrym nożem jest największy problem, bo za cholerę nie umiem tymi ostrzałkami się posługiwać, a jedyny facet w moim domu, to mój czternastoletni syn. Jest jeszcze kot, ale on do ostrzałek raczej się nie przytula.

W każdym razie, bierzemy płatki cykorii i nadziewamy je uprzednio przygotowanym farszem.

Farsz nie wymaga zachodu.

Rozdrobnione awokado skrapiamy sokiem z cytryny. Dodajemy pokrojoną rzodkiewkę, paprykę i cebulę. Sypiemy trochę kopru. Sporo musztardy Dijon oraz trochę soli i dużo pieprzu.


- Oj, jakie to dobre - mówi mama - I z chlebem też by smakowało.

- I do zupy z kartoflami też - rzucam wkurwiona.

- Pewnie też, trzeba spróbować - mówi mamutek chrupiąc przekąskę. Choroby jej nagle minęły jakby. Cudownie. Cały wieczór rozmawiamy o jedzeniu. Anegdoty rodzinne w stylu:

"- Ula, uuuuuuhhhhhh grrrrrr uuuuuu aaaaahhhh, ten rosół, uuuuuuaaaaahhhhhh, świetny!

- Ale gorący? - Ula pyta z troską.

- Też, ale te pół kilo pieprzu mniej..."

To był rok 1993. Działo się to na Księstwie. Pamiętam. Lipiec... Stypa... Nikt nie twierdzi, że było smutno. Wieczność jest nieśmiertelna...

Ale cykoria jest świetna. Jednak jako zakąskę do wódki, proponuję do farszu dodać kilka łyżek oliwy ze słoika od suszonych pomidorów. Po cholerę mamy się męczyć ;)

Smacznego :D

:D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz