Bez zbędnych wstępów i ceregieli.
Jakoś ostatnio mniej tłuste posiłki jadam i robię. Raczej skierowane ku odżywianiu niż zwyczajnemu napychaniu brzucha.
Tym razem znowu coś słodkiego? Mimo słodkiej pomarańczy, raczej ostro niż słodko :)
Indycze słodycze!
Zabierałam się za to danie bez entuzjazmu. Zwyczajnie głodna w niedzielne popołudnie. Rekonesans lodówki nie napawał nadzieją. Ale moja, pełna pomysłów głowa, zawsze znajdzie wyjście. Z każdej sytuacji.
Kalafiorowe różyczki ugotowałam al dente. Nie lubię miazgi. Chyba, że ma być gnieciony z oliwą. Zdecydowanie jednak gniecione wolę ziemniaki. Z kukurydzą. Ale o tym innym razem.
Kalafior się gotował, a ja rozbijałam indycze sznycle. Z przypraw tylko sól i pieprz. Czarny i kolorowy. Oczywiście świeżo zmielony. Trzeba dobrze wklepać pieprz i sól w mięso. Zostawić na długość obierania pomarańczy.
A to wcale nie takie łatwe! Bo powinniśmy z tejże pomarańczy zdjąć jak najwięcej tej białej, gorzkiej błonki. A to do łatwych i przyjemnych czynności nie należy. W każdym razie staramy się jak możemy. Nad miską lub głębokim talerzem te pomarańcze obrać do samego miąższu :)
W zależności od ilości mięsa powinniśmy dostosować liczbę pomarańczy. Na pięć czy sześć sznycli wystarczą dwie pomarańczowe kule.
A teraz ważne. Jakie to w ogóle powinny być pomarańcze? Otóż nie każda odmiana się nadaje. Najlepszą jest pomarańcza chińska. To najlepsza, najsłodsza odmiana na świecie. Bezpestkowa. Z cienką skórką. Owoce odmian tego gatunku to przede wszystkim Washington Navel, Rubby Blood czy Valencia. Te właśnie wybierajcie.
Sznycle smażymy na rozgrzanym oleju. Po obu stronach. Do nabrania rumianych barw :) Przez sznycle. Niekoniecznie przez samych siebie. Chyba, że nie gotujemy sami. Hmm nie wnikam czy cokolwiek jest pod kuchennym fartuchem ;)
Następnie na tą samą patelnię wrzucamy kawałki pomarańczy. Karmelizujemy. Wkładamy z powrotem mięso. Tak by przeszło karmelem z pomarańczy. Wyjmujemy na talerz mięso i układamy na sznyclach kawałki pomarańczy.
Teraz na patelni roztapiamy trochę masła i wrzucamy różyczki kalafiora. Podsmażamy na lekko złoty kolor.
Można również bez tej ostatniej czynności z kalafiorem. Ja akurat lubię. Ale nie każdy musi.
Danie lekkie, łatwe i przyjemne. Raczej ostre. I takie ma być.
Ale to jeszcze nie wszystko na dzisiaj :)
Mam dla Was propozycję. Co powiecie na wspólne, wakacyjne gotowanie? Nad morzem? W górach? Gdziekolwiek połączy nas ten sam moment pobytu! Myślę o czymś na grilla. Czymś z owocami sezonowymi może? Spotkajmy się i wymyślmy jakiś niepowtarzalny smak! Zrobimy sobie krótki filmik. Opiszemy jak nam się wspólnie gotowało. Czy podziałaliśmy sobie na nerwy kojąco czy raczej drażniąco... :) Zostaniemy w bliskim kontakcie czy może raczej następnym razem będziemy do siebie strzelać?
Zróbmy taki eksperyment! Kuchenny, a zarazem socjologiczny! Przewiduję od 2-go lipca być nad morzem. Później raczej góry. Ale wszystko może się zmienić. Wiele zależy o Was. Piszcie o terminach na mojego maila agahmmm@gmail.com Podajcie swoje namiary. Oczekuję pełnych imion i nazwisk wraz z numerem telefonu. Nie odpisuję na maile anonimowe. Możecie też klikać na fejsbuka. Do zobaczenia!
Poniżej krótki film z majowego, wspólnego gotowania chińszczyzny z Kasią :) Dokładnie 7-go maja. Wieczorem. Gdzieś pod Warszawą ;)
Smacznego! :)